Równowaga miedzy życiem a pracą i przychód netto na pracownika
Większość firm, po rozpoczęciu się kryzysu, zastosowało strategię redukcji kosztów przez zwolnienie części załogi. Czasem pracy, która pozostała dla reszty pracowników było mniej i nie odczuli oni aż takiego przyrostu obowiązków. Czasem jednak, od pozostałych w firmie pracowników zaczęto wymagać większego nakładu pracy – w efekcie pojawiło się więcej nadgodzin i zabieranie pracy do domu. Czy taka strategia na pewno jest najlepszą z możliwych?
Ostatnie analizy statystyczne przeprowadzone przez firmę Morgan Redwood wykazały, że najwyższy przychód netto, przypadający na pracownika miały nie te firmy, które zredukowały załogę, obniżyły koszty i kazały pracownikom pracować w pocie czoła, ale te, które zadbały o tzw. work-life balans (ach, znów te anglicyzmy w HR) czyli równowagę między życiem prywatnym a zawodowym pracownika.
Czy różnica w przychodzie między pracownikiem zarzynanym a pracownikiem zrelaksowanym była spora? Zdecydowanie tak – sięgała bowiem średnio 23%! To tak naprawdę ogromna różnica. W świetle takich badań, naukowcy zajmujący się teorią zarządzania zaczęli zadawać sobie pytanie – do którego momentu opłaca się zwalniać?
Przeciążenie pracowników, obfituje mniejszą efektywnością pracy, większym stresem i częstszymi zachorowaniami – nadmierne „dociśnięcie śruby” będzie więc tylko pozornie efektywne wprawdzie zmniejszą się koszty, ale jednocześnie spadnie zysk, bo pracownicy będą pracować gorzej i będą mniej kreatywni. Nawet więc jeśli szef decyduje się na zwolnienia, powinien pamiętać o tym, że musi zadbać o to, by pracownik nie padł mu z wycieńczenia. (Teraz proponuję dyskretnie przesłać link do artykułu wszystkim szefom, którzy ze względu na kryzys, każą wam pracować po 12 godzin na dobę…)
Źródło:managementtoday.co.uk