Sprawdzanie lojalności przez head-hunterów?
W serwisie wp.pl pojawił się ciekawy wywiad, który może stać się przestrogą dla wszystkich, którzy decydują się na pomoc head-hunterów w procesie szukania pracy. Według opisanej w serwisie historii, pracodawcy mogą wykorzystywać usługi head-hunterów do tego, by monitorować lojalność pracowników. W jaki sposób?
Zatrudniając head-hunterów do tego by udawali, że prowadzą proces rekrutacji i sprawdzali, na ile pracownik firmy jest lojalny wobec pracodawcy. W praktyce miałoby to wyglądać tak: head- hunter dzwoni do pracownika (którego dane może nawet otrzymać od pracodawcy – niewiele osób ma nawyk pytania „a skąd ma Pani mój numer telefonu”. Poza tym zadzwonić można też bezpośrednio do biura) i oferuje mu udział w procesie rekrutacji dla tajemniczej firmy X. Zapewnia o dobrym wynagrodzeniu i atrakcyjnej pracy. Kiedy pracownik wykaże zainteresowanie procesem rekrutacji, umawia się na spotkanie z head-hunterem. Ten zaś powolutku wypytuje pracownika o dane ważne dla jego obecnego pracodawcy. W ten sposób, nasz aktualny pracodawca może dowiedzieć się za ile bylibyśmy skłonni zmienić pracę, czego nam w pracy brakuje, a także tego czy… sprzedalibyśmy za dodatkową premię informacje na temat firmy.
Kolejnym etapem fikcyjnej rekrutacji, jest otrzymanie informacji od head-huntera o tym, że niestety nie zostaliśmy wybrani do dalszego etapu procesu rekrutacji, a nasz obecny pracodawca uzyskuje dane od head-huntera i wie już, czy jesteśmy zdradliwi czy lojalni. Jak wynika z artykułu, takie metody stosowane są dla pracowników na wysokich szczeblach managerskich – bardziej chodzi wiec w nich o lojalność względem tajemnic firmowych niż o to, czy 500 zł różnicy w pensji może skusić pracownika do tego, by zmienić pracę.
Dość okrutny sposób na sprawdzanie lojalności, nie uważacie? Nigdy nie spotkałam się z taką metodą i dlatego nie do końca ufam przedstawionym przez serwis wp.pl danym (zwłaszcza, że nazwisko head-huntera, podane w wywiadzie jest „niegooglowalne”, a trudno mi wyobrazić sobie działanie łowcy głów, który nie istnieje w Internecie w obecnych czasach). Być może więc, cała historia jest niezupełnie prawdziwa. Jeśli jednak takie metody są wykorzystywane w praktyce, to praca head-hunterów którzy rzeczywiście pracują jako rekruterzy, a nie szpiedzy, może stać się jeszcze trudniejsza. Tak naprawdę pasowałoby bowiem uzyskiwać od head-huntera pisemne potwierdzenie istnienia procesu rekrutacji w którym zamierzamy wziąć udział. Wprowadzanie w błąd w celu uzyskania korzyści materialnych (a opisany w artykule head -hunter korzyści takie osiąga), podlega karze z art.286 k.k. Poza tym, jest to również gromadzenie danych osobowych (i trudno to nazwać potrzebą procesu rekrutacji) wydaje się więc, że w takim przypadku również GIODO miałoby coś do powiedzenia.
W opisanej metodzie działania jest jeszcze jeden haczyk – pracownik, który wziąłby udział w taki fikcyjnym procesie rekrutacji a potem został zwolniony (pracodawca uznałby bowiem, że pracownik nie jest wystarczająco lojalny), mógłby nie dowiedzieć się nigdy o tym, że zwolnienie nastąpiło na podstawie owego procesu (pracodawca przy umowie na czas określony nie musi tłumaczyć się z powodów zwolnienia, przy umowie na czas nieokreślony może powiedzieć, że stracił zaufanie do pracownika i również nie musi się z tego tłumaczyć).