Parówki w nogawce, szynka pod beretem, czyli kradzież pracownicza

W czasie kiedy w Polsce niepodzielnie panowała braterska miłość a socjalizm wszyscy budowaliśmy dla wspólnego dobra, takie sytuacje jak wynoszenie z budowy cegieł w dziecięcym wózku, czy ukrywanie w torebce słoików z marynowaną papryka podczas przymusowych prac w ramach czynu społecznego, nie dziwiło nikogo. Teraz czasy mamy już inne, ale jak się okazuje, nadal pracownicy wpadają na sprytne pomysły samodzielnego obdarowywania się produkcja zakładu w którym pracują. Na przykład kiełbasą i boczkiem.

Co może zrobić biedny pracownik rzeźni jeśli czuje się nie doceniany w pracy? Wręczyć sobie samodzielnie premię w postaci wędlin i mięsa? Policjanci z Kępna natknęli się pracownika, który jadąc na rowerze wiózł ze sobą 30 g kiełbas i mięsa. Nie wiadomo czy pracownik czuł się niedoceniany, ale na pewno nie był trzeźwy.

Za kradzież mienia zakładowego, pracownikowi grozi kara do 5 lat pozbawienia wolności. Smutne jest to, że przywłaszczone kiełbasy warte były zaledwie 550 zł. A może policjanci źle potraktowali pracownika rzeźni? W kocu był pijany, więc może po prostu zgłodniał, a 30 kg wędlin było jego drugim śniadaniem?

źrodlo: poznan.gazeta.pl