Zwolnienie z pracy. Z hukiem dzięki social media

Kilka razy pisałam już o tym, że nie warto palić za sobą mostów odchodząc z pracy. Tej lekcji nie przyswoiła sobie pracowniczka agencji mediowej MEC London Kieran Allen – tyle, że jej nazwisko obiegło (po zwolnieniu) cały świat. Dla osoby mającej „parcie na szkło” to nie taka zła opcja. Co takiego zrobiła Kieran?

Otóż swój mail, w którym wyjaśniła powody odejścia z pracy wysłała nie tylko do swojego szefa, ale również do wszystkich pracowników firmy. Oczywiście, znalazła się w firmie „dobra dusza”, która tą wiadomość upubliczniła – a że był to dość soczysty news, wiadomość szybko obiegła internet, a nazwisko managera, na którego skarżyła się Kieran było najczęściej tagowanym słowem na Twitterze.

Kieran odeszła z pracy, zarzucając przełożonemu, że jest antysemitą i rasistą, że wyśmiewa się z ludzi słabszych od siebie i szydzi z niepełnosprawnych, wreszcie, że często proponuje pracownikom seks, a z osobami starającymi się o pracę sypia. Poza tym dość dokładnie opisała swoją ścieżkę kariery w firmie i owoce nadmiernego napięcia generowanego przez jej przełożonego (np. w formie choroby powodowanej stresem, stwierdzonej u niej przez lekarza).

Jej wiadomość (którą możecie przeczytać w Daily Mail) obiegła internet, jednocześnie prowokując pytanie, gdzie w dobie social media leży lojalność pracowników – i to nie w kontekście osoby, która się zwalnia, ale aktualnych pracowników firmy – w końcu to ktoś z wewnątrz upublicznił ten skierowany do zespołu mail. Prawdopodobnie – po takiej wizerunkowej wpadce – wiele firm zacznie rozważać zmianę polityki social media wobec pracowników (nie mówiąc już o zaostrzeniu monitoringu działań pracowników w internecie).

Co sądzicie o takim działaniu – czy Kieran miała prawo do wysłania takiej wiadomości? I kto tu bardziej zawinił? Ona czy jej koledzy, którzy upublicznili wiadomość?A może to dobrze, że takie informacje wychodzą na jaw? Jak uważacie?