Dziwne zwyczaje w firmach

Dużo się słyszy o firmach, w których panują dziwne zwyczaje, ekscentryczne przepisy… Kiedyś to była domena korporacji, teraz małe firmy również potrafią zaskoczyć. Właściwie po co?

– Wydaje mi się, że ludzie mają pęd, żeby być dużą firmą, wdrażać rozwiązania, które nie są im potrzebne, ale robią wrażenie „zaawansowania” – mówi Rafał Ferber, autor popularnego fanpage’a „Mordor na Domaniewskiej”. Sam z korpoplemienia uciekł i założył agencję social media, ale dzięki fanpage’owi stale trzyma rękę na pulsie korpoabsurdu. – Na przykład firma, która ma 30 pracowników, wprowadza system komunikacji wewnętrznej, chociaż wszyscy siedzą w jednym biurze i łatwiej jest po prostu porozmawiać. Albo wieczne spotkania, pożerające dzień. „Wpadnij tu, podpowiedz coś” – na takich dupogodzinach tylko traci się dzień i efektywność.

Bo inni tak robią…

Czasami to moda, naśladowanie czegoś popularnego: jak plaga „kreatywnych” pytań podczas rekrutacji, bo „przecież Google tak robi”. Skutek? Dziennikarze proszeni o to, żeby złożyć papierowy samolocik i sprzedać go menedżerowi albo akcja „sprzedaj mi mój własny długopis”. Od razu widzisz, że rekruter widział „Wilka z Wall Street” i się zainspirował, ale przysnął przed zakończeniem.

Pomysły bez sensu

Czasami to rezultat chronicznej choroby korporacji: konsultantiozy. Setki doradców, specjalistów, ekspertów czy domorosłych coachów od siedmiu boleści krąży od firmy do firmy, sprzedając swoje ulubione pomysły bez względu na to, czy mają sens, czy nie. A mający potrzebę udowodnienia swojego profesjonalizmu szefowie je chętnie połykają. A nawet jeśli oferowane szkolenia naprawdę są na poziomie, problemy czasami idą z góry.

– Mój przyjaciel był kierownikiem średniego szczebla. Firma zaproponowała wszystkim szkolenie z zarządzania czasem – mówi Ferber. – Znajomy nauczył się przydatnych rzeczy, dobrze zarządzał czasem, ale kierownictwo było tak oporne, że chociaż on zawsze był przygotowany, to przełożeni byli wiecznie spóźnieni. Wydali kupę forsy na trenera, a sami to rozłożyli. Skutek był taki, że ludzie się frustrowali, że od nich się wymaga perfekcji, podczas gdy szefowie żyją w chaosie.

Wielu absurdom bywają winni sami pracownicy. Jeśli ktoś upycha na biurku resztki pizzy, które potem przywalone papierami gniją i zatruwają powietrze, prędzej czy później szefowi może pęknąć żyłka. Skutek to rozkaz: „czyste biurka od TERAZ!”. A, przyznajmy, wielu naszych kolegów to wyjątkowe fleje.

– To zaskakujące, jak długo trzeba pisać kartki: „użyj szczotki po skorzystaniu z toalety” – mówi Ferber, do którego takie ogłoszenia spływają z Mordoru niemal codziennie. – Ludzie zarabiający więcej niż średnia, po studiach, są często na bakier z zasadami savoir-vivre’u

Bądź taki sam

Korporacje głównie, ale mniejsze firmy również to coś więcej niż miejsca, do których przychodzimy zarobić pieniądze. To społeczności. Można nie lubić takiego określenia, można nie lubić takiego stanu rzeczy, ale tak jest. Jesteśmy wyjątkowo wyczuleni na relacje społeczne. Dziwne zwyczaje czy polecenia można traktować jako rodzaj rytuałów, które co prawda same w sobie nie mają znaczenia, ale właśnie przez swoją bezcelowość… scalają grupę.

Kiedyś, w plemionach, takie scalanie przybierało formę rytuałów inicjacyjnych. Tatuaży, kolczyków, przypalania czy wysyłania kandydata na głęboką pustynię. Dziś przechodzisz dziwaczną rekrutację, praktykujesz za darmo, trzymasz się dress code’u czy dostajesz smycz z przejściówką. Ale rezultat jest ten sam. Jesteś „wewnątrz”, jesteś częścią grupy, osobnej i, w domyśle, lepszej niż wszystko poza nią. Wierzysz w to, w co wierzą Twoi koledzy, albo przynajmniej publicznie okazujesz szacunek totemom: targetom, miszon stejtmentom, procedurom. Jesteś swój.

– To widać w języku – mówi Ferber. Targety, deadline’y, ASAPY, fakapy – większość z tych sformułowań ma polskie odpowiedniki, ale posługiwanie się takim językiem „tajemnym” sprawia, że oddzielamy się od reszty społeczeństwa, pozycjonujemy się na to, że my jesteśmy fajni. Kiedyś była fura, skóra i komóra, a teraz służbowa karta kredytowa, identyfikator na badżu i korposlang, żeby jeszcze bardziej podkreślić przynależność.

To wszystko z perspektywy firmy ma sprawić, żebyś był bardziej lojalny i wydajny. Im bardziej związany czujesz się z zespołem, im bardziej widzisz w nim coś w rodzaju nieco dysfunkcyjnej rodziny, tym więcej poświęcisz dla firmy. Ale biada tym, którzy się nie dostosują. Nonkonformiści mają ciężkie życie.

– Korporacje nie lubią, gdy ktoś odstaje, bo się trudno taką osobą zarządza – dodaje twórca „Mordoru”. – Wszelkie odchyły są niemile widziane i pacyfikowane przez górę i współpracowników, bo jeśli ktoś się odważył wyłamać, to zaraz ktoś go przywróci do pionu. Zwłaszcza jak mamy wyścig szczurów. Wtedy zawsze któryś z kolegów uprzejmie doniesie.

Jak dać sobie radę?

Przede wszystkim: nie dać się wciągnąć. Bo jeśli dasz się wessać w te wszystkie gierki, koterie, spiski; jeśli naprawdę uwierzysz w to, co słyszysz, to może się okazać, że nie masz po co stamtąd wychodzić.

– Przede wszystkim mieć dystans, świadomość że korpo to miejsce, które może ci bardzo dużo dać, ale może też z ciebie wyciągnąć więcej, niż chcesz dać – mówi Ferber.

– Trzeba pamiętać, że jesteśmy komórką w Excelu i albo przynosimy dochód, albo generujemy straty. Czasem decyzje o naszym stanowisku mogą zapadać na innym kontynencie. Trzeba mieć dystans, nie angażować się emocjonalnie, znaleźć sobie coś poza pracą, nie popadając w pracoholizm. Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić, ale posiadanie hobby, uprawianie sportu, spędzanie świadomie czasu z rodziną, to naprawdę kwestia kluczowa. Bo oczywiście nie każdemu starczy odwagi do rzucenia bardzo wygodnego, pozłacanego korpoświata.

Źródło: logo24.pl