4 najbardziej irytujących kandydatów do pracy

W czasie rekrutacji, managerowie spotykają się z wieloma różnymi kandydatami do pracy. Większość spotkań – nawet jeśli nie kończą się propozycją zatrudnienia – to przyjemne spotkanie z drugim człowiekiem, na którym można się nawzajem poznać i porozmawiać o wzajemnych oczekiwaniach i potrzebach. Bywają jednak tacy kandydaci, po których poziom agresji u managera skacze pod sufit. Jakie to osoby?

Pan „nie wiem, po co tu jestem”

To kandydat, który od początku sprawia wrażenie, jakby nie wiedział w jakim celu zostało zorganizowane spotkanie. Na rozmowę przyszedł w t-shircie i adidasach, tak jakby wyszedł z domu rano po bułki i przypadkiem trafił na rekrutację. O swoich osiągnięciach umie opowiedzieć, ale nie zadaje sobie trudu przedstawienia ich w kontekście wymagań stanowiska, bo ich nawet nie zna. Pytany o firmę, wie o niej tyle, że istnieje. W końcu siedzi w jej biurze, znaczy to, że jest to jakaś firma. Jaka? A czy to ważne? Pracy wprawdzie niby szuka. Raz na czas. Bez przekonania. Trudno znaleźć odpowiednią pracę, jak nie do końca wie się, czego się chce prawda? A ten kandydat w zasadzie nie wie. Interesuje go wszystko i nic, od pracy oczekuje tego co wszyscy, ale w zasadzie bez żadnych konkretów – co będzie to będzie, ale w zasadzie to nie wiem.

Pana „nie wiem po co tu jestem zdiagnozować bardzo łatwo i jest niezwykle irytujący dlatego, że marnuje nie tylko swój czas (tym się raczej nie przejmuje), ale również czas osób prowadzących spotkanie. Jeśli Twoja rozmowa rekrutacyjna trwała do 10 minut, to zastanów się, czy właśnie nie zostałeś oceniony jako osoba, która nie wie, po co przyszła na rozmowę kwalifikacyjną.

Pan „w tym kraju nic się nie da”

Domena osób, które długo szukają pracy i są tym faktem podłamane oraz straciły już nadzieję na to, że pracę znajdą, ale podejmują jeszcze próby wysyłania aplikacji. Po kilku pytaniach odpowiedzi kandydata zaczynają dryfować w kierunku narzekania na system polityczny i gospodarczy Polski. Winą za brak pracy obarczają rząd, określone ugrupowanie polityczne, kościół katolicki, masonów, gejów, przedsiębiorców-wyzyskiwaczy. Nawet pogoda w Polsce okazuje się być przeciwko nim. Pytani o to co sami zrobili by poprawić swoją sytuację odpowiadają, że zrobiliby dużo, gdyby tylko nie określone ugrupowanie polityczne, rząd, masoni, cykliści itd. Bijąca od nich niewiara w to, że może być dobrze oraz narzekania sprawiają, że osoby rekrutujące mają w połowie rozmowy same ochotę rzucić się pod pociąg lub podciąć sobie żyły.

Pan „w tym kraju nic się nie da” może być dobrym specjalistą. Niestety pracy nie dostaje, gdyż po 15 minutach rozmowy z nim każdy jego rozmówca obawia się, że przyjmując go do pracy weźmie sobie na głowę czarnowidza – narzekacza, który szybko skonfliktuje się z pozostałą częścią zespołu. Bo przecież w zespole tym może być miłośnik określonego ugrupowania politycznego, mason czy cyklista.

Pan „ty się nie znasz”

Spotykany na wszystkich poziomach stanowisk. Cechuje go wewnętrzne przekonanie o własnej nieomylności oraz brak szacunku dla wiedzy innych osób. Zawsze zwalniano go dlatego, że manager nie poznał się na jego inteligencji i wiedzy i był po prostu głupszy lub bał się konkurencji. Jeśli sam odchodził to dlatego, że nie mógł znieść głupoty u swoich kolegów lub przełożonego. Jest przekonany, że każdą firmą w której pracował lepiej by zarządzał i osiągnął większy sukces, tylko dziwnym trafem nadal nie jest przedsiębiorcą tylko szuka pracy na etacie. Zamiast odpowiadać na pytania, sam zaczyna je zadawać próbując wykazać rozmówcy ignorancję i brak znajomości tematu. Pogarda to jego alter ego. Nikim się nie inspiruje i nikt niczego nigdy go nie nauczył – jak mógłby, skoro nikt nie ma takiej wiedzy i doświadczenia.

Niezależnie od tego, czy osoba taka ma doświadczenie i wiedzę czy nie, tak rozbuchane ego nie pozwala mu na znalezienie pracy, bo z takimi osobami nikt pracować nie chce. Pewność siebie jest ważna, ale równie ważna jest pokora i wykazywanie swojej wiedzy bez pogardliwego traktowania innych.

Pan „mnie się należy”

Pochodzi najczęściej z najmłodszego pokolenia pracowników. Ma jeszcze niewielkie doświadczenie zawodowe, ale należą mu się wszelkie splendory, bo przecież jest. Żyje, oddycha, przyszedł na rozmowę – zatem oczekuje odpowiedniego traktowania. Najlepiej w formie czerwonego dywanu i drinka z palemką. Co może zrobić dla firmy? Głównie być – to przecież wystarczy. Oczywiście jest otwarty na pracę na rzecz firmy, o ile najpierw dostanie dobre wynagrodzenie, dodatki, elastyczny czas pracy, wolne na życzenie, służbowy samochód i rękę córki prezesa. Jednocześnie ktoś z firmy przez pierwszy rok powie mu co ma robić, będzie go pilnował, uczył i prowadził za rękę. Takie prowadzenie za rękę i nauka jest w obowiązku firmy – przecież inaczej będzie źle pracował. Gdzieś się nauczyć musi. I za to, że w ogóle chce się uczyć należą mu się owacje. Na stojąco. I premia.

Wysokie oczekiwania wobec pracy i wynagrodzenia nie są niczym złym. To dobrze, że młode pokolenie zaczyna walczyć o godne życie. Trzeba tu jednak również pokory w wyważaniu tego, co sami możemy od siebie dać, gdyż żadna firma nie jest instytucją charytatywną i to co w pracownika wkłada musi się jej zwrócić – najlepiej z zyskiem.

Powyższe profile to ekstrema, ale spotkał je w swojej pracy każdy, kto zajmował się rekrutacją. Pamiętajcie by unikać tego typu skrajności:

Tagi: